Moja historia, cz. 1

Październik 10th, 2011

Ponieważ znamy się już od jakiegoś czasu i zawsze staram się Wam przybliżyć sposób właściwego postępowania z pupilami, postanowiłam dla odmiany opowiedzieć Wam część mojej historii:-)

Zawsze powtarzam, że zawód lekarza weterynarii niewiele ma wspólnego z kochaniem zwierząt. Leczenie, to w rozumieniu naszych milusińskich niekoniecznie „pomaganie”. One z reguły patrzą na mnie wymownym wzrokiem, który na pewno nie mówi „dziękuję”.

Moja historia

To wszystko tak trochę pół żartem, pół serio, jednak piszę to z kilku powodów. Często mam do czynienia z młodymi osobami, które właśnie kochają zwierzęta i dlatego chcą zostać ich lekarzami. Jedne z nich wychodzą już w momencie, gdy tylko przyniosę zastrzyki dla ich zwierzaka, inne wytrwają do pierwszego ukłucia, jednym zapał przechodzi przy mierzeniu temperatury (oczywiście nie pod pachą i nie na czole:)), innym przy wykonywaniu lewatywy i takich przykładów można mnożyć i mnożyć.

Patrząc z perspektywy czasu uważam, że jestem pod pewnymi względami szczęściarą. Udaje mi się bowiem w pracy połączyć miłość do zwierząt z satysfakcją ich leczenia, mimo porażek i dzięki sukcesom. Tak już w życiu jest.
Dlatego teraz opowiem Wam historię wielkiej przyjaźni i pięknej miłości.

Odkąd pamiętam zawsze marzył mi się dom pełen ludzi i psów. W dzieciństwie była to naturalnie Lessie, a skończyło się na jamniczce, która najbardziej kochała siebie, potem mojego tatę, troszkę mamę a mnie… no cóż, byłam ostatnia w hierarchii.

Dlatego dorastając i zdecydowanie wyrażając swoje wstępne spojrzenie na świat, któregoś pięknego dnia oznajmiłam rodzicom, że chcę przygarnąć sukę ze schroniska. I koniec, nie było odwrotu, ani też nie pamiętam jakiś wielkich bitew z tego powodu. Pojechałam. To, co wówczas zobaczyłam pozostało do dziś w mojej pamięci i nawet nie wiem, czy uda mi  się to wiernie opisać. Pamiętam ujadanie, jedne psy z radości i tęsknoty, inne zdenerwowane, w każdym razie reagowały na mnie. Przeszłam powoli wzdłuż klatek (wypełnionych, w każdej było po kilka psów) i… nic. Choć już wtedy ją zauważyłam. Leżała w kącie, daleko od drzwi kojca, zwinięta w kłębek i prawie obojętna, myślę, że bardzo przestraszona.

Przeszłam więc jeszcze raz i zaintrygowana jej brakiem reakcji na moją obecność, przystanęłam i zacmokałam. Wtedy powoli, nieśmiało i z pochyloną głową podeszła do mnie, jakoś przepchnęła się między pozostałymi psami, podniosła głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi cudownymi, miodowymi, pełnymi smutku i nadziei oczami.

To było coś wstrząsającego i jednocześnie wspaniałego, kolana się pode mną ugięły i powiedziałam, że tylko ta i żadna inna. Musiała być suczka, ponieważ ich z reguły nikt nie chce, bo przecież to kłopot. A nie były to czasy rozpropagowanej sterylizacji.

Nie wiedziałam o niej nic, w karcie było napisane jedynie „duża, biała suka”, chociaż biała wcale nie była. Kiedy zabierałam ją ze schroniska miała około dwóch lat i zaczęła się nasza przeprawa przez życie, która trwała 12 lat…

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Jeżeli zainteresował Cię ten temat koniecznie przeczytaj również:

1 Komentarz do “Moja historia, cz. 1”

  1. Moja kochana, duża, biała suka... | ZrozumPupila.pl - Blog o psach i kotach napisał:

    [...] Październik 19th, 2011 Dzisiaj zapraszam Was do przeczytania drugiej części historii o mojej „dużej, białej suce”. Pierwszą część znajdziecie tutaj. [...]

Prześlij swój komentarz

*